poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Prolog


Poświaty witraży wielobarwnie wypełniały przestrzeń kościoła. Na sylwetkach szklanych świętych widniały uśmiechy pełne goryczy, smutku i braku nadziei. Mnich ze złożonymi dłońmi do modlitwy, o złotej aureoli srebrzącej się w strugach deszczu, wpatrywał się w postać Ukrzyżowanego. Cierniowa korona tliła się nienawistną czernią, współgrając z bladą, choć piękną sylwetką mężczyzny. Jego spojrzenie kierowało się na stopy przebite parą zardzewiałych gwoździ. Pasma zasuszonej krwi ozdabiały chuderlawy tors, zwłaszcza klatkę piersiową nienaturalnie wypiętą do przodu.
  Koroner Davidson oglądał ciało księdza od ponad pół godziny. Kordon policji zablokował kościół St. New Hope z każdej strony, wnętrze zaś świeciło pustkami. Nie pozostało w środku nic prócz paru długich ław, podestu ambony i wykrzywionego ciała ofiary. Kropelki deszczu wpadały przez remontowany dach. Pojedyncze łzy kapały bezgłośnie na twarze funkcjonariuszy. Czarne uniformy przypominały żywy płaszcz śmierci, firankę poruszaną na wietrze. Davidson właśnie naciągał białe rękawiczki. Za jego plecami błysnął flesz pierwszych zdjęć. Ta sprawa nie była prosta. Morderca znowu zaatakował, a z nim kolejny atak deszczu.
- Znowu to samo, hm? – oficer Steve Harley chował dłonie w kieszeniach. Para z ust buchnęła szybko, równie prędko zniknęła. – Trzeci w tym tygodniu… To się chyba nigdy nie skończy, Adam.
- Wpierw profesor Quint, potem ta dziewczyna z baru… jak ona miała? Sarah Werbs?
Koroner powoli doglądał ciała. Głęboki oddech powstrzymywał stres, w tym zawodzie wykluczonym. Zmasakrowane zwłoki duchownego Vilsa nadal tkwiły przybite do równo złożonych desek.
- Jestem pod wrażeniem… precyzja jak u zegarmistrza. Spójrz na te wcięcia między deskami… bez mierzenia mogę stwierdzić, że nasz morderca kocha kąty proste. A gwoździe nie były wbijane młotkiem. Rany byłyby większe, o wiele większe niż przy używaniu wiertarki.
- Wwiercił je do ciała, przeszywając aż do desek? – kolejny błysk wykonanego zdjęcia, tym razem skoncentrowanego wokół nałożonych na siebie stóp – To musiało boleć.
- Ofiara miała być katowana.
- Torturowana?
Flesz odbił się od rozerwanej czaszki przysłoniętej cierniami.
- Zabita szybkim sposobem o długim czasie oczekiwania. Tak samo jak poprzednie dwie ofiary.
Siwobrody starzec skończył. Rękawiczki cisnął do tylnej kieszeni spodni, mały patyczek zakończony metalowym ostrzem schował do folii. Próbka krwi zostanie zbadana w ciągu następnych dwunastu godzin. Zdejmowanie ciała księdza potrwa krócej. Chyba do 5 godzin.
- Tylko po co te wycięcie? Spójrz tylko… - palec oficera pomknął wokół zakrwawionych uszu i korony, tuż pod  – On i tak umierał. Po co wycinać komuś część głowy? Jakie to kości?
- Ciemieniowa i czołowa. Mechaniczna robota. Brak żadnych  wcięć, narzędzie musiało być równie ostre, co precyzyjne.
- Tak samo jak w wypadku wiertarki.
Błysk aparatu fotograficznego zapamiętał ten widok na zawsze.
- Często spotykasz się z przypadkami jak ten?
Steve odsunął się nieznacznie od krzyża. Kapiąca z góry woda wpadała mu za kołnierz, wilgotne powietrze kazało mu uciekać jak najprędzej do ciepłego  schronienia. Davidson odetchnął ciężko.
- Pracuję już 45 lat, widziałem naprawdę wiele. Pozbawione krwi zwłoki dzieci, sylwetki niezidentyfikowanych osób bez żadnych kończyn… a nawet psa zmumifikowanego w ciele ciężarnej kobiety. Ale to były pojedyncze sprawy, Steve, szybko wyjaśniane. Sprawców skazywano od tak… bez przymrużenia oka. To jest pierwszy raz, w którym jesteśmy po prostu bezbronni. Nie mamy nic, kompletnie nic co dałoby nam jako taki obraz sprawy. Nawet nie wiemy po jakim gruncie stąpamy.
- Morderstwo w akcie zemsty, czysta paranoja, uciekinier z więzienia, fatum powojennych urojeń…
Wymieniać mógł bez liku.
- Albo zabicia czasu. – koroner spojrzał ponownie na ciało Vilsa – nienawidzę czarnego humoru – dodał z przekąsem.
- Prędzej czy później wszystko się wyjaśni…
Oficer poprawił tylko płaszcz i wyszedł z kościoła. Prędkim ruchem pokonał nisko osadzone stopnie, taśmę policyjną obklejoną przy frontowych drzwiach. Policyjne samochody świeciły na czerwono-niebiesko. Szare parasolki kontrastowały z barwami uwidocznionymi przez niekończący się deszcz. Czarne buty Steve’a szybko zanurzyły się w przypadkowej kałuży, jednej z wielu na zniszczonej ulicy.
- Kurwa mać… nowe… - rzucił sam do siebie, próbując dostać się do swego samochodu. Gdy tylko hałasy miejsca zbrodni ucichły za szybą auta, a pociemniane szyby odizolowały go od świata, Harley raz jeszcze wyciągnął aparat fotograficzny. Ze wszystkich do tej pory zrobionych zdjęć wybrał jedno. Oglądał je przy świetle kolejnych błyskawic i grzmotów. Silnik samochodu w końcu zawarczał, wzrok jednak nadal koncentrował się na obrazie. Seryjne morderstwa powinny się kończyć dobrze. Zabójca pozostawia po sobie ślad, wskazówkę. Przypadkowo. Gorzej, gdy robi to specjalnie.
„To oznacza grę”, pomyślał, wpatrując się w szmacianą lalkę o guzikowych oczach. W ekranie świeciła mała wełniana koloratka przyszyta do gardła zabawki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz